wtorek, 18 września 2018

Niepełnosprawni w pracy - przykra historia



W środowisku osób niepełnosprawnych dużo mówi się o pokonywaniu barier, walce z dyskryminacją czy tworzeniu szans na normalną karierę zawodową. Przypuszczam, że te głosy zazwyczaj są szczere. Ale czy zawsze jest tak dobrze z przekuwaniem teorii na praktykę?

Mój osobisty przykład każe mi w to wątpić. Choć oczywiście nie chciałabym uogólniać. Być może takie przypadki jak mój są jednostkowe. Tak czy inaczej postanowiłam o nim opowiedzieć. Ku przestrodze dla innych niepełnosprawnych szukających pracy, ale przede wszystkim dlatego, że złe praktyki trzeba naświetlać.

Mam niepełnosprawność sprzężoną. Jestem niedowidząca, ale również cierpię z powodu mózgowego porażenia dziecięcego. To bardzo poważnie ogranicza moje możliwości szukania pracy. Na początku 2018 roku odpowiedziałam na ofertę telepracy z pewnej firmy szczycącej się swoją otwartością na osoby z różnymi niepełnosprawnościami. Oferta dotyczyła stanowiska pracownik biurowy w dziale Call Center. Team liderka, która zamieściła ogłoszenie, nie postawiła praktycznie żadnych wymagań poza tym, że trzeba mieć dobrą dykcję i orzeczenie o stopniu niepełnosprawności.

Zostałam przyjęta na 3-miesięczny okres próbny. Był to standardowy etat, czyli 7 godzin w ciągu dnia, w tym godzina odpoczynku. Moja praca polegała na wykonywaniu połączeń w ramach różnych projektów realizowanych aktualnie przez firmę. Bardzo szybko zauważyłam, że moje wyniki znacząco odstają od reszty grupy. Nie byłam w stanie tak szybko wykonywać połączeń. Po każdym telefonie i wprowadzeniu danych do naszego programu musiałam chwilę odpocząć.

Czułam się z tym źle i nie fair wobec reszty grupy. Rozmawiałam o tym z koordynatorką. Dodam, że była to ta sama osoba, która prowadziła rekrutację. Powiedziała mi, że mam się absolutnie nie przejmować, bo liczy się nie ilość połączeń, lecz ich jakość. A ta akurat u mnie podobno była dobra i nigdy nie było do mnie żadnych uwag. Według niej choć pracowałam wolniej od pozostałych i nie wyrabiałam się z wyznaczonymi targetami, to jednak robiłam to dokładniej.

W naszej grupie pracował też kolega po udarze, który mimo to dobrze sobie radził. Sęk w tym, że często wypytywał koordynatorkę o różne rzeczy. Czasem bardzo proste, podstawowe wręcz. W tym sensie można powiedzieć, że był nieco uciążliwy. Pod koniec okresu próbnego dowiedziałam się w prywatnej rozmowie z koordynatorką, że nie przedłużą mu umowy, a mnie tak. Zaskoczyło mnie to, bo mimo problemów spowodowanych chorobą mieścił się w normie.

Dostałam więc, tak jak reszta mojej grupy, kolejną umowę na 3 miesiące. Niestety, przez jakiś czas  pracowaliśmy na nieaktualnym projekcie, przez co efekty były zazwyczaj znikome. Na dodatek ciągle były problemy techniczne - z powodu słabych serwerów rozmowy się rwały, co powodowało dodatkowy stres.

Z uwagi na opisane powyżej trudności wykonanie targetu tym bardziej graniczyło w moim przypadku z niemożliwością. Co było dla mnie tym bardziej przykre, że większość grupy była w stanie uporać się z tym w ciągu 2-3 godzin.

Tu powinnam uzupełnić, że nasz czas pracy był ściśle kontrolowany przez specjalny program. Bez względu na tempo musieliśmy odsiedzieć przed komputerem te 7 godzin. A przynajmniej ci z nas, którzy nie byli w zażyłych stosunkach z koordynatorką. Później dowiedziałam się, że jej ulubieńcy po wykonaniu targetu mogli sobie sprzątać mieszkanie lub wychodzić na spacer z dziećmi. Reszta musiała siedzieć i ruszać myszką, żeby program nie zameldował przerwy w pracy. Ja z moim tempem aż do końca dzwoniłam, choć i tak - jak już podkreślałam - nie wyrabiałam się z targetem.

W międzyczasie, niedługo przed zakończeniem umowy, otrzymaliśmy sporządzone przez specjalny program raporty z naszej pracy. Okazało się, że wyniki większości grupy znacznie odstają na minus od tych, które sami wpisywali we własnych raportach. U mnie ta rozbieżność też się pojawiła, choć była bardzo niewielka. Kazano nam się do tych danych ustosunkować. Część osób z mojej grupy stwierdziła, że im przykro, iż zaistniała taka sytuacja. Ja napisałam jedynie - zgodnie z prawdą - że nie mam sobie nic do zarzucenia, bo wpisywałam do tabelek dokładnie tyle połączeń i zdobytych kontaktów, ile rzeczywiście wykonałam.

Zbliżał się termin zakończenia umowy. Koordynatorka nic nie mówiła o tym, kto ewentualnie miałby zostać, ale zapewniała, że najlepsi z nas otrzymają premie. Nie zgadzało się to z tym, co mówiła na samym początku, a mianowicie, że premie - oczywiście adekwatne do efektów pracy - mieliby dostać wszyscy, w tym również ja. W ostatnim tygodniu dowiedziałam się, że firma nie podpisze ze mną kolejnej umowy, bo... nie są zadowoleni z moich wyników. Początkowo przyjęłam to ze spokojem, ale później zaczęłam sobie to analizować. Skoro byłam za słaba, to dlaczego nie zrezygnowali ze mnie po pierwszych trzech miesiącach? Dlaczego koordynatorka mnie chwaliła? Dlaczego nigdy nie było do mnie żadnych zarzutów?

Kiedy zapytałam o to koordynatorkę - też przecież osobę niepełnosprawną i, zdawałoby się, rozumiejącą wynikające z tego ograniczenia - stwierdziła, że miała prawo mnie chwalić i że bezzasadnie ją oskarżam o bycie nie w porządku wobec mnie.

Dość mocno się pokłóciłyśmy. Zarzuciłam jej, że według mnie ona nie nadaje się do tej pracy, bo nie umie zarządzać ludźmi, a tamtego kolegę wyrzuciła tylko dlatego, że zajmował jej zbyt dużo czasu. I nagle, w ostatnim dniu pracy, ona dzwoni i mówi, że mogę zostać, ale muszę zagwarantować, że zrobię przynajmniej 10 połączeń na dzień i uzyskam 6 kontaktów. Nie byłam w stanie tego obiecać, więc podziękowałam. Poza tym bałam się, że gdyby mnie zatrudnili, koordynatorka zaczęłaby się na mnie mścić i zwolniłaby mnie pod lada pretekstem. Szczerze mówiąc uważam, że byłaby do tego zdolna.

Czuję się po prostu wykorzystana przez firmę. Trzy próbne miesiące to wystarczający czas, by poznać możliwości człowieka. Dlaczego więc, widząc, że sobie nie radzę, zatrudnili mnie na kolejne trzy, a koordynatorka mydliła mi oczy, że dobrze pracuję? Osobiście uważam, że potraktowali mnie jak tanią siłę roboczą na okres wakacyjnych urlopów. Tym bardziej, że praca w Call Center jest niewdzięczna i nie ma zatrzęsienia kandydatów. Zastanawiam się tylko, czy to efekt działań samej koordynatorki, czy obowiązująca e firmie norma.

To doświadczenie bardzo podkopało moją wiarę w siebie. Boję się, że już nigdy nie znajdę pracy, a jeśli nawet mi się uda, to znów zostanę wykorzystana. Wiem, że takie rzeczy zdarzają się na tzw. otwartym rynku. Wiem, że w korporacjach istnieje wyścig szczurów.

Ale tutaj przecież chodzi o niepełnosprawnych - o to, że zamiast się wspierać, robimy sobie nawzajem takie świństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz